Apostołka Bożego Miłosierdzia, Sekretarka Jezusa Miłosiernego, Prorok naszych czasów, wielki Mistyk, Mistrzyni życia duchowego – to tytuły, które najczęściej pojawiają się przy imieniu św. Siostry Faustyny Kowalskiej ze Zgromadzenia Matki Bożej Miłosierdzia. Należy do grona najbardziej znanych i lubianych świętych oraz największych mistyków w historii Kościoła.

Urodziła się 25 sierpnia 1905 roku we wsi Głogowiec jako trzecie spośród dziesięciorga dzieci w rodzinie Stanisława i Marianny Kowalskich. Dwa dni później na chrzcie świętym w kościele parafialnym w Świnicach Warckich otrzymała imię Helena. W wieku 9 lat przystąpiła do pierwszej Komunii świętej. Do szkoły chodziła niecałe trzy lata, a potem poszła na służbę do zamożnych rodzin w Aleksandrowie Łódzkim i Łodzi. Od siódmego roku życia odczuwała wezwanie do służby Bożej, ale rodzice nie wyrażali zgody na jej wstąpienie do klasztoru. Przynaglona jednak wizją cierpiącego Chrystusa, w lipcu 1924 roku wyjechała do Warszawy, by szukać miejsca w klasztorze. Przez rok pracowała  jeszcze  jako  pomoc  domowa,  by  zarobić  na  skromny posag. 1 sierpnia 1925 roku wstąpiła do Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia w Warszawie przy ul. Żytniej.

W tym Zgromadzeniu przeżyła 13 lat przebywając w wielu domach, najdłużej w Krakowie, Warszawie, Płocku i Wilnie, pełniąc obowiązki kucharki, sprzedawczyni w sklepie z pieczywem, ogrodniczki i furtianki. Chorowała na gruźlicę  płuc i przewodu  pokarmowego, dlatego  ponad 8 miesięcy  spędziła w szpitalu na Prądniku w Krakowie. Większe cierpienia od tych, które niosła gruźlica, znosiła jako dobrowolna ofiara za grzeszników i apostołka Bożego Miłosierdzia. Doświadczyła też wielu nadzwyczajnych łask: objawień, ekstaz, daru bilokacji, ukrytych stygmatów, czytania w duszach ludzkich, mistycznych zrękowin i zaślubin.

Zasadniczym zadaniem Siostry Faustyny było przekazanie Kościołowi i światu orędzia Miłosierdzia, które jest przypomnieniem biblijnej prawdy o miłości miłosiernej Boga do każdego człowieka, wezwaniem do zawierzenia Mu swego życia i czynnej miłości wobec bliźnich. Jezus nie tylko ukazał jej głębię swego miłosierdzia, ale także przekazał nowe formy kultu: obraz z podpisem Jezu, ufam Tobie, święto Miłosierdzia, Koronkę do Miłosierdzia Bożego i modlitwę w chwili Jego konania na krzyżu, zwaną Godziną Miłosierdzia. Do każdej z nich, a także do głoszenia orędzia Miłosierdzia przywiązał wielkie obietnice pod warunkiem troski o postawę zaufania Bogu, czyli pełnienia Jego woli, oraz świadczenia miłosierdzia bliźnim.

Siostra Faustyna zmarła 5 października 1938 roku w klasztorze w Krakowie-Łagiewnikach mając zaledwie 33 lata. Z jej charyzmatu i doświadczenia mistycznego zrodził się Apostolski Ruch Bożego Miłosierdzia, który kontynuuje jej misję, głosząc światu orędzie Miłosierdzia poprzez świadectwo życia, czyny, słowa i modlitwę. 18 kwietnia 1993 roku Ojciec Święty Jan Paweł II wyniósł ją do chwały ołtarzy, a 30 kwietnia 2000 roku zaliczył do grona świętych Kościoła. Jej relikwie znajdują się w Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Krakowie-Łagiewnikach.

Ojciec Święty  Jan Paweł II napisał, że w wieku  wielkich totalitaryzmów Siostra Faustyna stała się rzeczniczką przesłania, iż jedyną siłą zdolną zrównoważyć ich zło jest prawda o miłosierdziu Boga. Jej „Dzienniczek” nazwał ewangelią miłosierdzia pisaną w perspektywie XX wieku, która pozwoliła ludziom przetrwać niezwykle bolesne doświadczenia tych czasów. Orędzie to – powiedział Ojciec Święty Benedykt XVI – jest rzeczywiście głównym przesłaniem naszych czasów: miłosierdzie jako Boża moc, jako Boża granica dla zła całego świata.

Stanisław Kowalski i Marianna z domu Babel po ślubie zakupili kilka morgów  pola we wsi Głogowiec, z dala od szlaków handlowych i miast. Wkrótce pobudowali tam parterowy dom i zabudowania gospodarcze. W kościele parafialnym pod wezwaniem św. Kazimierza w Świnicach Warckich chrzczone były wszystkie ich dzieci, tu przystępowały do pierwszej Komunii świętej, a w niedziele i święta uczestniczyły we Mszy świętej. Pod datą 27 sierpnia 1905 roku w księgach parafialnych ks. proboszcz Józef Chodyński zapisał: Działo się to w Świnicach 27 sierpnia 1905 roku o godzinie pierwszej w południe. Stawił się Stanisław Kowalski – rolnik, lat 40, w obecności Franciszka Bednarka, 35 lat, i Józefa Stasiaka, lat 40 – rolników z Głogowca, i okazali nam dziecię płci żeńskiej, urodzone we wsi Głogowiec 25 sierpnia 1905 roku o godzinie ósmej rano z jego małżonki Marianny z Babelów lat 30 mającej. Dziecięciu temu na chrzcie świętym, odbytym w dniu dzisiejszym, zostało nadane imię Helena, a rodzicami chrzestnymi byli: Konstanty Bednarek i Marianna Szewczyk (Szczepaniak).

W domu Kowalskich życie biegło spokojnym rytmem, który wyznaczała modlitwa i praca, nie odwrotnie. Na pierwszym miejscu był Bóg i to nie tylko w niedziele czy przy okazji uroczystości rodzinnych, ale każdego dnia. Ojciec od samego rana śpiewał „Godzinki” lub inne pieśni religijne, a strofowany przez matkę, że pobudzi dzieci, odpowiadał: Od małego muszą się uczyć, że najważniejszy jest Pan Bóg. Na ścianach domu wisiały religijne obrazy, a centralne miejsce w sypialnej izbie zajmował ołtarzyk, na którym stała metalowa pasyjka i dwie fajansowe figurki: Najświętszego Serca Jezusa i Niepokalanego Serca Maryi. Wieczorami wszyscy klękali do wspólnej modlitwy, w maju przy kapliczce przed domem śpiewali „Litanię loretańską”, a w październiku odmawiali „Różaniec”. W niedzielne popołudnia ojciec z niewielkiej domowej biblioteki wyciągał życiorysy świętych, by je czytać w rodzinnym gronie.

Ojciec poza  pracą w  gospodarstwie dorabiał w  swym  warsztacie jako cieśla; był wymagający dla siebie i dzieci, nie pobłażał nawet małym wykroczeniom. Matka zajmowała się prowadzeniem domu i wychowaniem dzieci. Od najmłodszych lat z właściwą sobie łagodnością uczyła je pracy w domu i na gospodarstwie, a także odpowiedzialności w wypełnianiu powierzanych obowiązków. Choć nie umiała czytać, to właśnie ona uczyła dzieci prawd wiary i zasad moralnych, przygotowywała je do pierwszej Komunii świętej.

W takim klimacie rodzinnego domu wzrastała mała Helenka, wybrana od wieków przez Boga na proroka naszych czasów. Coś jednak wyróżniało ją spośród rodzeństwa i rówieśników. Matka zauważała, że bardzo lubiła się modlić, nawet w nocy wstawała i klękała do pacierza. Gdy te modlitewne zapędy próbowała powściągać, mówiąc do dziecka: Chyba ty dostaniesz pomieszania zmysłów, że nie śpisz, tylko się tak zrywasz, Helenka odpowiadała: Mamusiu, chyba mnie tak anioł przebudza, żebym nie spała, żebym się modliła.

Kiedy miała siedem lat po raz pierwszy w sposób namacalny doświadczyła miłości Boga. Byłam na nieszporach – wspominała  po latach – a Pan Jezus był wystawiony w monstrancji, wtenczas po raz pierwszy udzieliła mi się miłość Boża i napełniła  moje  małe serce, i udzielił mi Pan zrozumienia rzeczy Bożych (Dz. 1404). Z wielkim przejęciem przygotowywała się więc do pierwszej Komunii świętej, której w czasie uroczystości w kościele parafialnym udzielił jej ks. Roman Pawłowski. Wracała do domu świadoma obecności Boskiego Gościa w swej duszy. Gdy ją sąsiadka zapytała, czemu nie idzie z koleżankami, tylko sama, odpowiedziała: Nie idę sama, ja idę z Panem Jezusem. Ta wrażliwość na obecność żywego Boga w duszy zaznaczyła się już w dzieciństwie i wzrastała przez całe jej życie, podobnie jak wrażliwość na potrzeby drugiego człowieka.

Już jako mała dziewczynka  odznaczała  się „wyobraźnią miłosierdzia”. Dostrzegała wokół siebie ludzi biednych, potrzebujących, którzy przychodzili do wsi po kawałek chleba i jakąś ofiarę. Nie tylko ich dostrzegała, ale także myślała, w jaki sposób przyjść im z pomocą. Pewnego dnia zorganizowała loterię fantową, a innym razem włożyła stare rzeczy swojej mamy i przebrana za żebraczkę chodziła od domu do domu, by uzbierane pieniądze dać księdzu proboszczowi dla biednych. Wszyscy ją kochali – wspominała matka – ona była wybrana i najlepsza z dzieci. Pokorna i cicha, chętna do każdej roboty i do pomocy wszystkim, a jednocześnie wesoła i zawsze uśmiechnięta.

Dobroć małej Helenki, jej wrażliwość  na Boga i ludzi oraz wielkie posłuszeństwo zauważali nie tylko rodzice. Macie dobre, pokorne dziecko i takie niewinne – chwaliła Helenkę sąsiadka Marianna Berezińska – Ach, ta Kowalska to ma takie dziecko wybrane – mówiła we wsi. Rodzeństwo i rówieśnicy też dostrzegali w małej Heli kogoś, kto inaczej myślał, stronił od wiejskich zabaw, lubił modlitwę i książki o świętych. Od najmłodszych lat miała pociąg do opowiadania nam o świętych, pielgrzymach i pustelnikach, jedzących tylko korzonki, jagody i miód leśny – wspominał jej brat Stanisław – Chcąc ojcu sprawić radość, brała ze skromnej domowej biblioteczki żywoty świętych lub inne pobożne książki i czytała je głośno. Poznając los pustelników i misjonarzy tak sobie w pamięć wszystko wbiła, że na drugi dzień, pasąc bydełko, dosłownie przekazywała zapamiętane historie nam i innym. Mówiła nam dzieciom, że gdy wyrośnie, pójdzie do klasztoru, a my śmialiśmy się z tego. Nie rozumieliśmy jej.

Gdy w 1917 roku – po wyzwoleniu tych terenów spod zaboru  rosyjskiego – w Świnicach Warckich zorganizowano podstawowe nauczanie, Helenka poszła do szkoły. Czytać już umiała, bo nauczył ją ojciec, ale w szkole miała okazję, by czegoś więcej się dowiedzieć. Zdolna, bez  trudności przyswajała sobie wiedzę, ale po niecałych  trzech latach szkołę  musiała opuścić, by w niej zrobić miejsce młodszym dzieciom. Ponieważ w domu się nie przelewało, wzorem starszych sióstr poszła na służbę do zamożnych rodzin.

W szesnastym roku życia Helenka  po raz pierwszy pożegnała rodziców i rodzeństwo, opuściła rodzinny dom. Pojechała do Aleksandrowa  Łódzkiego,  gdzie  piekarnię i sklep przy ul. Parzęczewskiej 30 (dziś 1 Maja 7) mieli państwo Leokadia i Kazimierz Bryszewscy, którzy potrzebowali pomocy do prowadzenia domu i opieki nad ich jedynym synem Zenkiem. Mama w sklepie załatwiała klientów – wspominał po latach – a Helenka sprzątała, pomagała gotować, musiała pozmywać, śmieci wyrzucić, wody przynieść, bo wodociągów nie było. Podawała też jedzenie pracownikom piekarni, którzy byli na wyżywieniu rodziców. A jak czas pozwalał, to mnie zabawiała. Pracy musiała mieć bardzo dużo, bo w domu były cztery izby, sklep i piekarnia.

Pewnego dnia Helenka zobaczyła tam wielką jasność. Sądziła, że to pożar i narobiła krzyku właśnie wtedy, gdy piekarze wkładali chleb do pieca. Alarm okazał się fałszywy. Niedługo po tym tajemniczym wydarzeniu wróciła do Głogowca, by prosić rodziców o pozwolenie na wstąpienie do klasztoru. Kowalscy, chociaż bardzo bogobojni, nie chcieli oddać najlepszego dziecka. Wymawiając się brakiem pieniędzy na posag, odmówili zgody. Helenka wróciła więc na służbę, tym razem do Łodzi. Najpierw zamieszkała u wuja Michała Rapackiego przy ul. Krośnieńskiej 9, a pracowała u trzech tercjarek franciszkańskich. Podejmując tę pracę zastrzegła sobie czas na codzienną Mszę świętą, odwiedzanie chorych i konających oraz korzystanie z posługi ich spowiednika.

2 lutego 1923  roku, mając  ofertę z  pośrednictwa  pracy,  zgłosiła się w mieszkaniu właścicielki sklepu spożywczego przy ul. Abramowskiego 29 Marcjanny Sadowskiej, która potrzebowała pomocy do opieki nad trójką swoich dzieci. Jak z domu wyjechałam – wspominała po latach swą służącą pani Sadowska – to byłam spokojna, bo ona w domu zrobiła lepiej niż ja. Miła, grzeczna, pracowita. Nic na nią powiedzieć nie mogę, bo była aż za dobra. Taka dobra, że nie ma słów na to. Opiekowała się nie tylko dziećmi swej chlebodawczyni, ale także potrzebującymi, których wówczas nie brakowało. W kamienicy, w której mieszkała, w komórce pod schodami mieszkał chory człowiek. Helenka nie tylko dbała o to, by podać mu coś do jedzenia i usłużyć w potrzebie, ale także zadbała o jego zbawienie, przyprowadzając kapłana.

Gdy skończyła 18 lat jeszcze raz prosiła rodziców o zgodę na wstąpienie do klasztoru i ponownie spotkała się z odmową. Po tej odmowie – zapisała w dzienniczku – oddałam się próżności życia, nie zwracając żadnej uwagi na głos łaski, chociaż w niczym zadowolenia nie znajdowała dusza moja. Nieustanne wołanie łaski było dla mnie udręką wielką, jednak starałam się ją zagłuszyć rozrywkami (Dz. 8). Nie odmówiła więc zaproszenia sióstr na zabawę w parku „Wenecja”. W chwili, kiedy zaczęłam tańczyć – napisała w dzienniczku – nagle ujrzałam Jezusa obok. Jezusa umęczonego, obnażonego z szat, okrytego całego ranami, który mi powiedział te słowa: „Dokąd cię cierpiał będę i dokąd Mnie zwodzić będziesz?” (Dz. 9). Pod pretekstem bólu głowy szybko opuściła towarzystwo i poszła do najbliższego kościoła – do katedry św. Stanisława Kostki. Tam upadła krzyżem przed Najświętszym Sakramentem i prosiła Pana, by jej powiedział, co ma czynić dalej. Jedź natychmiast do Warszawy, tam wstąpisz do klasztoru – usłyszała w odpowiedzi. Nie pytając już o zgodę rodziców, spakowała swoje rzeczy i wyjechała do Stolicy.

Proboszcz parafii św. Jakuba w Warszawie, ks. Jakub Dąbrowski, do którego Helenka zwróciła się z prośbą o pomoc, odesłał ją ze stosowną karteczką – że dziewczyny nie zna, ale życzy, żeby się nadała – do swoich znajomych, Aldony i Samuela Lipszyców w Ostrówku, gmina Klembów, którzy potrzebowali pomocy do dzieci. Tam Helenka znalazła przystań, z której wyruszała na poszukiwanie klasztoru, a gdy go znalazła, zatrzymała się jeszcze przez rok, by sobie zarobić na skromną wyprawkę zakonną. Pamiętam jej zdrowy, radosny śmiech – wspominała po latach Aldona Lipszycowa – Śpiewała dużo i dla mnie osoba jej związana jest z pieśnią, którą najczęściej śpiewała i której się od niej nauczyłam: „Jezusa ukrytego mam w Sakramencie czcić…”.

U państwa Lipszyców Hela nie była człowiekiem obcym, lecz jakby członkiem rodziny, bardzo ją wszyscy lubili i szanowali, bo była pracowita, radosna, umiała zająć się dziećmi, słowem – miała wszystkie dane ku temu, aby być dobrą żoną i matką. Dlatego pani Lipszycowa myślała o jej zamążpójściu. Jednak Hela czuła, że ma serce tak wielkie, iż nie zaspokoi go żadna miłość ludzka, tylko sam Bóg. Było to w czasie oktawy Bożego Ciała. Bóg napełnił duszę moją światłem wewnętrznym głębszego poznania Go, jako najwyższego dobra i piękna – opisywała po latach najważniejsze wydarzenie z pobytu w Ostrówku – Poznałam, jak bardzo mnie Bóg miłuje. Przedwieczna jest miłość Jego ku mnie. Było to w czasie nieszporów, w prostych słowach, które płynęły z serca, złożyłam Bogu ślub wieczystej czystości. Od tej chwili czułam większą zażyłość z Bogiem, Oblubieńcom swoim. Od  tej chwili uczyniłam  celkę w sercu  swoim, gdzie  zawsze przestawałam z Jezusem (Dz. 16).

Z Ostrówka dojeżdżała do Warszawy, by szukać miejsca w klasztorze, ale gdzie zapukała do furty, wszędzie jej odmawiano przyjęcia. Wreszcie stanęła w klasztorze Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia. Niepozorna, wiek troszkę spóźniony, dosyć wątłej kompleksji, służąca, z zawodu kucharka, a przy tym nie posiadająca nie tylko posagu, ale nawet najmniejszej wyprawki. Nic nadzwyczajnego, ot, zgłosiła się taka mizerotka, wątła, biedna, bez wyrazu, nic obiecującego – po wstępnym zlustrowaniu kandydatki  relacjonowała  m. Małgorzata  Gimbutt  przełożonej generalnej m. Leonardzie Cieleckiej, która niechętnie przyjmowała do Zgromadzenia osoby wywodzące się z tej sfery. Obecna przy tej relacji przełożona domu warszawskiego m. Michaela Moraczewska zaproponowała, że osobiście porozmawia z kandydatką. Przez uchylone drzwi do rozmównicy zobaczyła skromną dziewczynę, a widząc jej nieco zaniedbany wygląd, zamierzała ją początkowo odprawić, ale pomyślała, że miłość bliźniego nakazuje, aby wpierw z nią porozmawiać. Wówczas zauważyła, że kandydatka bardzo korzystnie się prezentuje i nabrała ochoty, aby ją przyjąć, ale poleciła, by zapytała Pana domu, czy ją przyjmie. Helenka wiedziała, że ma iść do kaplicy. W czasie modlitwy usłyszała słowa: Przyjmuję, jesteś w Sercu Moim (Dz. 14). Gdy wróciła do rozmównicy oznajmiła te słowa Przełożonej, a ta odpowiedziała: Jeśli Pan przyjął, to i ja przyjmuję. Przeszkodą w natychmiastowym wstąpieniu Helenki do klasztoru było jednak ubóstwo, więc Przełożona doradziła, aby pozostała jeszcze na służbie i zapracowała sobie na  skromną  wyprawkę, a przez  ten czas  bardziej jeszcze  utwierdziła się w powołaniu.

l sierpnia 1925 roku, w wigilię Matki Boskiej Anielskiej przyszła upragniona chwila, w której Helena Kowalska przekroczyła progi zakonnej klauzury. Czułam się niezmiernie szczęśliwa – zapisała w dzienniczku – zdawało mi się, że wstąpiłam w życie rajskie. Jedna się wyrywała z serca mojego modlitwa dziękczynna (Dz. 17). Ale już po trzech tygodniach spostrzegła, że w tym klasztorze mało jest czasu na modlitwę, więc chciała się przenieść do „zakonu więcej ściślejszego”. Wieczorem, kiedy modliła się leżąc krzyżem w swojej celi, zobaczyła umęczoną twarz Jezusa i zapytała: Kto Ci wyrządził taką boleść? – Ty Mi wyrządzisz taką boleść – odpowiedział Jezus – jeżeli wystąpisz z tego Zakonu. Tu cię wezwałem, a nie gdzie indziej, i przygotowałem wiele łask dla ciebie (Dz. 19). Przeprosiła Pana Jezusa i natychmiast zmieniła powzięte postanowienie.

Już po kilku tygodniach pobytu w klasztorze przełożona  wysłała postulantkę Helenkę wraz z dwiema siostrami do podwarszawskiego Skolimowa dla  podratowania zdrowia, które zostało nadszarpnięte przez praktykowane w domu i na służbie dość surowe posty, a także przez przeżycia duchowe, związane między innymi z nowym trybem życia w klasztorze. W Skolimowie zapytała Pana Jezusa, za kogo powinna się modlić? Odpowiedzią była wizja czyśćca, w której poznała, że największym cierpieniem dusz przebywających w tym miejscu mglistym i napełnionym ogniem jest tęsknota za Bogiem. W głębi duszy usłyszała słowa: Miłosierdzie Moje nie chce tego, ale sprawiedliwość każe (Dz. 20). Od tej chwili Helenka goręcej modliła się za dusze w czyśćcu cierpiące, by im przyjść z pomocą, a Bóg zezwalał jej na ściślejsze obcowanie z nimi.

Mistrzynią postulatu, pierwszego okresu w życiu zakonnym, była wówczas m. Janina Olga Bartkiewicz, która młodym postulantkom, przygotowującym się do życia zakonnego, okazywała wiele serca, ale jednocześnie była wobec nich wymagająca i prowadziła je twardą ręką. O Helence mówiła, że ma swoje specjalne życie wewnętrzne i musi być duszyczką miłą Panu Jezusowi. Siostra Szymona Nalewajk, która wraz z Helenką była w postulacie, podziwiała ją za to, że wszelkie uwagi czy upokorzenia, przyjmowała z pokorą, bez dyskusji. Byłam zdumiona – napisała we wspomnieniu – że początkująca postulantka ma tyle opanowania i dobroci. Takie zachowanie dyktowała jej żywa wiara i troska o to, by upodobnić się do Jezusa ufającego Ojcu niebieskiemu nawet na krzyżu, a przy tym w całym życiu cichego i pokornego, kochającego wszystkich miłością cierpliwą, wyrozumiałą i ofiarną.

Ostatnie miesiące postulatu Helenka odbyła w domu nowicjatu w Krakowie, dokąd przyjechała 23 stycznia 1926 roku. Mistrzynią nowicjatu była wówczas m. Małgorzata Gimbutt, osoba rozmodlona, gorliwie praktykująca umartwienia, cicha i pokorna, która powierzone jej młode siostry wychowywała przede wszystkim przykładem swego życia. Ona właśnie przygotowywała Helenkę do tak zwanych obłóczyn i prowadziła ją w pierwszych miesiącach nowicjatu.

Od  dziś  nie  będziesz  się nazywać imieniem chrzestnym, ale będziesz się nazywać siostra Maria Faustyna  –  te  słowa   usłyszała   Helena w czasie ceremonii obłóczyn 30 kwietnia 1926 roku. W czasie tych ceremonii dwukrotnie zemdlała. Siostra Klemensa Buczek, która pomagała jej zdjąć białą suknię i welon, a włożyć strój zakonny, sądziła, że to omdlenie było skutkiem przeżyć związanych z porzuceniem świata. Tymczasem – jak się okazało – Bóg dał jej poznać, jak wiele będzie cierpieć. Widziała jasno, do czego się zobowiązuje. Cierpienie to trwało jedną minutę i Bóg znowu zalał jej duszę wielkimi pociechami.

Po niecałych  dwóch miesiącach  pobytu Siostry Faustyny w nowicjacie nastąpiła zmiana na stanowisku mistrzyni (20 czerwca 1926 roku): m. Małgorzatę Gimbutt zastąpiła m. Józefa Brzoza, przygotowywana do pełnienia tej funkcji w Laval, skąd założycielka Zgromadzenia m. Teresa Ewa z książąt Sułkowskich hrabina Potocka czerpała wzory dla życia zakonnego i pracy apostolskiej w Polsce. Gruntowna wiedza i doświadczenie osobiste Mistrzyni sprawiały, że w sposób pewny wprowadzała nowicjuszki w życie duchowe, ucząc je głębszego poznawania Boga, modlitwy i odpowiedniej ascezy, by ich pobożność nie była uczuciowa i „miękka”, ale rzetelna i prowadząca do coraz pełniejszego zjednoczenia z Bogiem na drodze posłuszeństwa, pokory, ofiarnej miłości bliźniego oraz gorliwości o zbawienie dusz powierzonych apostolskiej pieczy Zgromadzenia. Siostra Faustyna pilnie korzystała z nauk mistrzyni i dokładnie spełniała powierzone obowiązki. W nowicjacie byłyśmy razem przez rok – wspomina starsza od niej powołaniem s. Krescencja Bogdanik – i wtedy widziałam, że Siostra Faustyna bardzo gorliwie spełniała swoje obowiązki. Jako starsza nowicjuszka byłam jej opiekunką (zakonnym „aniołem”). Miałam wprowadzać ją w tryb życia zakonnego i podziwiałam ją, że wszystko szybko pojmowała. Nie trzeba jej było niczego dwa razy powtarzać, jak to zazwyczaj bywa z innymi nowicjuszkami. Zawsze przy tym było widać jakąś dziecięcą radość na jej twarzy. W tym okresie Siostra Faustyna często mówiła o miłosierdziu Bożym – wspomina s. Szymona Nalewajk – a ja znowu, dla przeciwieństwa, podkreślałam sprawiedliwość Bożą. Ona mnie zawsze swymi argumentami zwyciężyła. Współsiostry nazywały ją żartobliwie „prawnikiem”, bo umiała kierować rozmowę na prawdy Boże. Lubiły ją, więc na rekreacji otaczały kołem, a każda chciała być blisko niej, bo jej myśli i rozmowy odnosiły się do Boga, a przy tym była wesoła.

Ta radość trochę przygasała pod koniec pierwszego roku nowicjatu, gdy w jej życiu rozpoczął się okres bardzo bolesnych doświadczeń duchowych, określanych jako bierne noce. Pod koniec pierwszego roku nowicjatu – zanotowała w dzienniczku – zaczęło się ściemniać w duszy mojej. Nie czuję żadnej pociechy w modlitwie, rozmyślanie przychodzi mi z wielkim wysiłkiem, lęk zaczyna mnie ogarniać. Wchodzę głębiej w siebie i nic nie widzę prócz wielkiej nędzy. Widzę także jasno wielką świętość Boga, nie śmiem wznieść oczu do Niego, ale rzucam się w proch pod stopy Jego i żebrzę o miłosierdzie. Cokolwiek czytam, nie rozumiem, rozmyślać nie mogę. Zdaje mi się, że moja modlitwa jest Bogu niemiła. Kiedy przystępuję do sakramentów świętych, zdaje mi się, że tym jeszcze więcej obrażam Boga. Jednak spowiednik nie pozwolił mi opuścić ani jednej Komunii świętej. Dziwnie Bóg działał w duszy mojej. Nie rozumiałam absolutnie nic z tego, co do mnie mówił spowiednik. Proste prawdy wiary stawały mi się niepojęte, dręczyła się dusza moja, nie znajdując nigdzie zadowolenia. W pewnej chwili przyszła mi taka silna myśl, że jestem od Boga odrzucona. Ta straszna myśl przebiła duszę moją na wskroś. W tym cierpieniu zaczęła konać dusza moja. Chciałam umrzeć, a nie mogłam (Dz. 23).

W tych bardzo bolesnych doświadczeniach Siostra Faustyna doznała pomocy od mistrzyni nowicjatu, która nie tylko znakomicie rozeznała stan ducha nowicjuszki, co wcale nie było łatwe, ale także zastosowała właściwe środki. Poleciła, by zamiast długich modlitw, które wymagały większego skupienia i zaangażowania, odmawiała akty strzeliste i w ten sposób poddawała się woli Bożej. Tłumaczyła, że Bóg jest zawsze Ojcem, chociaż doświadcza, a te doświadczenia mają przygotować jej duszę do ścisłego zjednoczenia z Nim.

W tych ciemnych nocach ducha były momenty światła i radości, gdy Bóg dawał jej odczuć swoją miłość lub gdy z pomocą przychodziła Matka Boża. Takim momentem była też uroczystość złożenia pierwszych ślubów zakonnych, której 30 kwietnia 1928 roku przewodniczył bp Stanisław Rospond. Do klasztoru w Krakowie-Łagiewnikach przyjechali też rodzice Siostry Faustyny. Było to ich pierwsze spotkanie od kilku lat. Zastali swą córkę bardzo radosną i szczęśliwą. Widzisz, tatuś – powiedziała do ojca, który tak stanowczo sprzeciwiał się jej pójściu do klasztoru – Ten, któremu ślubowałam, jest moim mężem i twoim zięciem. Taki argument i szczęście dziecka przekonały rodziców i od tej pory godzili się na jej życie w klasztorze.

Po złożeniu pierwszych ślubów Siostra Faustyna przez parę miesięcy pozostała w Krakowie. W październiku 1928 roku w Zgromadzeniu odbyła się Kapituła Generalna, na której urząd przełożonej generalnej powierzono m. Michaeli Oldze Moraczewskiej, która była osobą wykształconą (skończyła konserwatorium muzyczne, znała kilka języków) i wielkiego ducha (swoje życie złożyła w ofierze za zbawienie dusz), przez 18 lat kierowała życiem duchowym i apostolskim całego Zgromadzenia, którego ster, po objawieniach, jakie miała Siostra Faustyna, oddała w ręce Maryi, Matki Miłosierdzia jako niebieskiej przełożonej generalnej. Cieszyła się ogromnym zaufaniem Siostry Faustyny, była dla niej wielką pomocą w realizacji powołania i opatrznościową osobą w rozeznawaniu prorockiej misji.

W pierwszych latach junioratu, czyli po złożeniu pierwszych ślubów, Siostra Faustyna pracowała w wielu domach Zgromadzenia. Na początku w Warszawie  przy ul. Żytniej, w 1929 roku pojechała do Wilna, by zastąpić s. Petronelę Basiurę, która wyjeżdżała na trzecią probację, potem wróciła na Żytnią w Warszawie, by znów ją opuścić i udać się do nowo powstającego domu Zgromadzenia na Grochowie przy ul. Hetmańskiej. W tym samym roku pojechała  jeszcze do Kiekrza  koło Poznania,  by zastąpić  w kuchni chorą s. Modestę Rzeczkowską. Potem wróciła znów do Warszawy na Żytnią, ale nie na długo. Tak się układały okoliczności – tłumaczyła sytuację częstych przenosin Przełożona Generalna – że Siostrę Faustynę trzeba było często przesuwać na coraz to inne placówki, tak że pracowała niemal w każdym domu Zgromadzenia. I tak, po niedługim pobycie w Warszawie przy ul. Żytniej i na Grochowie, znowu została przeniesiona do Płocka, a stamtąd na krótki czas do Białej, która jest kolonią rolną domu płockiego. Głównym jej zajęciem w Płocku, aż do chwili trzeciej probacji, była praca w sklepie przy sprzedawaniu pieczywa z miejscowej piekarni.

Właśnie  w płockim  klasztorze, do którego Siostra Faustyna przybyła w maju lub czerwcu 1930 roku, rozpoczyna się jej wielka prorocka misja. Była niedziela, 22 lutego 1931 roku. Wieczorem, kiedy przyszła do swej celi, oczyma ciała ujrzała Pana Jezusa w białej szacie. Prawą rękę miał wzniesioną do błogosławieństwa, a lewa dotykała szaty na piersiach, skąd wychodziły dwa promienie: czerwony i blady. Po chwili powiedział jej Jezus: Wymaluj obraz według rysunku, który widzisz, z podpisem: Jezu, ufam Tobie. Pragnę, aby ten obraz czczono najpierw w kaplicy waszej i na całym świecie. Obiecuję, że dusza, która czcić będzie ten obraz, nie zginie. Obiecuję także, już tu na ziemi, zwycięstwo nad nieprzyjaciółmi, a szczególnie w godzinę śmierci. Ja sam bronić ją będę jako swej chwały (Dz. 47-48).

O tym wydarzeniu powiedziała przy pierwszej spowiedzi, a ksiądz kazał jej malować obraz Jezusa w swojej duszy. Lecz gdy odchodziła od konfesjonału Pan Jezus wyjaśnił: Mój obraz w duszy twojej jest. Ja pragnę, aby było Miłosierdzia święto. Chcę, aby ten obraz, który wymalujesz pędzlem, żeby był uroczyście poświęcony w pierwszą niedzielę po Wielkanocy, ta niedziela ma być Świętem Miłosierdzia. Pragnę, ażeby kapłani głosili to wielkie miłosierdzie Moje względem dusz grzesznych (Dz. 49-50). Upewniona przez Jezusa, że chodzi o obraz materialny, sprawę przedstawiła miejscowej przełożonej s. Róży Kłobukowskiej, która zażądała znaku potwierdzającego prawdziwość tych objawień. Jezus powiedział Siostrze Faustynie, że taki znak da przez łaski, których udzieli przez ten obraz. Siostra Faustyna sama nie umiała malować, a chcąc wypełnić życzenie Jezusa, prosiła s. Bożennę Pniewską,  by jej  pomogła. Nie umiejąc malować – wspomina s. Bożenna – a nie wiedząc, że jej chodziło o obraz nowego typu, zaproponowałam, że dam jej obrazek do wyboru, gdyż miałam dużo ładnych obrazków. Podziękowała mi za tę propozycję, lecz jej nie przyjęła.

W klasztorze  płockim zaczęła rozchodzić się szeptana wieść o jakimś objawieniu Siostry Faustyny. Współsiostry we wspólnocie zaczęły sceptycznie odnosić się do niej: jedne ostrzegały ją przed złudzeniem, inne przymawiały, że jest histeryczką i fantastyczką, a jeszcze inne z uznaniem twierdziły, że musi być blisko Jezusa, skoro w takim spokoju znosi tyle cierpienia. Postanowiłam sobie wszystko znosić w cichości ani się nie tłumaczyć na zadawane mi pytanie – zapisała w dzienniczku Siostra Faustyna – Jednych drażniło to moje milczenie, a zwłaszcza więcej ciekawych. Drugie – głębiej myślące – mówiły, że jednak Siostra Faustyna musi być bardzo blisko Boga, że ma siłę znieść tyle cierpień (Dz. 126).

Największym  cierpieniem była  jednak niepewność co do pochodzenia objawień. Przełożone odsyłały ją do kapłanów, a kapłani do przełożonych. Siostra Faustyna pragnęła, aby jakiś kapłan autorytatywnie tę kwestię rozstrzygnął i powiedział to jedno słowo: Bądź spokojna, na dobrej jesteś drodze,  albo – odrzuć  to  wszystko, bo to nie od Boga pochodzi (Dz. 127). W tej sytuacji starała się unikać Pana, a kiedy przychodził, pytała: Jezu, czy Ty jesteś Bóg mój, czy widmo jakie? Bo mówią mi przełożeni, że bywają złudzenia i widma różne. Jeżeli jesteś Pan mój, to proszę, pobłogosław mi. – Wtem uczynił Jezus duży znak krzyża nade mną, a ja się przeżegnałam. Kiedy przeprosiłam Jezusa za to pytanie, Jezus mi odpowiedział, że tym pytaniem nie sprawiłam mu żadnej przykrości, i powiedział mi Pan, że bardzo Mu się podoba ufność moja (Dz. 54).

Brak stałego  kierownika  duchowego i  niemożność wypełnienia poleconych zadań sprawiły, że Siostra Faustyna chciała się usunąć od tych nadprzyrodzonych natchnień, ale Jezus cierpliwie jej wyjaśniał wielkość tego dzieła, do którego ją wybrał. Wiedz o tym – tłumaczył – że jeżeli zaniedbasz sprawę malowania tego obrazu i całego dzieła miłosierdzia, odpowiesz za wielką liczbę dusz w dzień sądu (Dz. 154). Te słowa napełniały jej duszę wielką bojaźnią. Uświadamiała sobie, że odpowiada nie tylko za swoje zbawienie, ale także za zbawienie innych ludzi, dlatego postanawiała uczynić wszystko, co w jej mocy, i prosiła, by Jezus udzielił jej potrzebnych łask do spełnienia Jego woli lub żeby tymi łaskami obdarzył kogo innego, bo ona je tylko marnuje.

W listopadzie 1932 roku Siostra  Faustyna opuściła  Płock i przyjechała do Warszawy na tak zwaną „trzecią probację”, by przygotować się do złożenia ślubów wieczystych. Przełożeni najpierw wysłali ją do pobliskiego domu Zgromadzenia w Walendowie, gdzie właśnie rozpoczęły się doroczne ośmiodniowe rekolekcje pod kierunkiem jezuity o. Edmunda Eltera, profesora etyki,  homiletyki i retoryki  na  rzymskim  uniwersytecie  Gregorianum.  On w czasie  spowiedzi  zapewnił ją,  że jest  na dobrej drodze, a jej obcowanie z Jezusem nie jest ani histerią, ani złudzeniem, ani marzycielstwem. Zalecił wierność  tym łaskom,  nie pozwolił  się od  nich  usuwać, lecz  prosić Boga o kierownika duchowego, który by pomógł w rozeznawaniu i pełnieniu Jego zamiarów. Po rekolekcjach pełna wdzięczności i duchowej radości wróciła do Warszawy, by na trzeciej probacji pod kierunkiem m. Małgorzaty Gimbutt wraz z dwiema siostrami przygotować się do złożenia ślubów wieczystych.

Pod koniec  kwietnia 1933  roku przyjechała  do Krakowa, aby odprawić ośmiodniowe rekolekcje i złożyć wieczystą profesję. Kiedy wspomnę sobie – wyznała – że za parę dni mam się stać jedno z Panem przez ślub wieczysty, radość zalewa moją duszę tak niepojęta, że nie umiem tego wcale opisać (Dz. 231). 1 maja 1933 roku ceremoniom ślubów wieczystych przewodniczył bp Stanisław Rospond. Siostra Faustyna w czasie tych ceremonii polecała Jezusowi cały Kościół święty, swoje Zgromadzenie, rodzinę, wszystkich grzeszników, konających i dusze w czyśćcu cierpiące. Dziękowała za niepojętą godność oblubienicy Syna Bożego i prosiła Matkę Bożą o szczególniejszą opiekę, przypominając Jej nowy tytuł do miłowania. Matko Boga, Maryjo Najświętsza, Matko moja – mówiła do Niej – Ty w szczególniejszy sposób teraz jesteś Matką moją, a to dlatego, że Syn Twój ukochany jest Oblubieńcem moim, a więc jesteśmy oboje dziećmi Twymi. Ze względu na Syna musisz mnie kochać (Dz. 240). Na znak wieczystych zaślubin z rąk Księdza Biskupa przyjęła obrączkę z wygrawerowanym imieniem: Jezus. Od tej chwili jej obcowanie z Bogiem było tak ścisłe, jakiego nigdy przedtem nie miała. Czuła, że kocha Boga i że jest kochana.

Po ślubach wieczystych jeszcze prawie przez miesiąc Siostra Faustyna pozostała w Krakowie, korzystając z posługi o. Józefa Andrasza SI, który podobnie jak o. Edmund Elter utwierdzał ją co do prawdziwości objawień, zalecał wierność łasce Bożej i posłuszeństwo. Pod koniec maja 1933 roku została skierowana do Wilna. Po drodze wstąpiła do Częstochowy, by Matce Bożej powierzyć swoje życie i misję, jaką otrzymywała od Boga.

W Wilnie Siostra Faustyna objęła obowiązek ogrodniczki, choć nie miała żadnego doświadczenia w tej pracy. Wolę Bożą przyjęła w duchu wiary, ufna, że Pan Jezus jej pomoże i pokieruje do ludzi, którzy doradzą: co, kiedy i jak trzeba zrobić, by w ogrodzie rosły piękne kwiaty, dorodne warzywa i owoce. Nie to jednak było jej największym zmartwieniem, ale spełnienie misji, którą powierzał jej Jezus. Czekała na obiecanego kapłana i na możliwości spełniania woli Bożej związanej z namalowaniem obrazu Jezusa Miłosiernego. Nadszedł tydzień spowiedzi – relacjonuje w dzienniczku – i ku mojej radości ujrzałam tego kapłana, którego już znałam wpierw, nim przyjechałam do Wilna. Znałam go w widzeniu. Wtem usłyszałam w duszy te słowa: „Oto wierny sługa Mój, on ci dopomoże spełnić wolę Moją tu na ziemi” (Dz. 263). Kapłanem tym był ks. Michał Sopoćko, wykładowca teologii pastoralnej na wydziale teologii Uniwersytetu Stefana Batorego oraz przedmiotów pedagogicznych na Wyższym Kursie Nauczycielskim, ojciec duchowny w wileńskim seminarium archidiecezjalnym, spowiednik wielu zgromadzeń, a wśród nich spowiednik tygodniowy sióstr w Zgromadzeniu Matki Bożej Miłosierdzia.

Ksiądz Sopoćko jako doświadczony spowiednik i kierownik duchowy starał się najpierw poznać swą penitentkę, by nie ulegać złudzeniom, halucynacjom czy urojeniom, które mogą mieć swe źródło w ludzkiej naturze. Zasięgał więc rady przełożonej m. Ireny Krzyżanowskiej co do życia zakonnego Siostry Faustyny i prosił o zbadanie jej zdrowia psychicznego i fizycznego. Po otrzymaniu pod każdym względem pochlebnych opinii i stwier- dzeniu zdrowia psychicznego przez dr Helenę Maciejewską, ks. Sopoćko jeszcze przez jakiś czas zajmował stanowisko wyczekujące, częściowo nie dowierzał, zastanawiał się, modlił i radził światłych kapłanów, zachowując pełną dyskrecję co do treści objawień i samej penitentki. W końcu, jak sam wyznał:  Wiedziony  raczej  ciekawością,  jaki  to  będzie  obraz,  niż  wiarą w prawdziwość widzeń Siostry Faustyny, postanowiłem przystąpić do namalowania tego obrazu. Porozumiałem się z mieszkającym w jednym ze mną domu artystą malarzem Eugeniuszem Kazimirowskim, który się podjął za pewną sumę malowania, oraz z siostrą Przełożoną, która zezwoliła Siostrze Faustynie dwa razy na tydzień przychodzić do malarza, by wskazać, jaki to ma być ten obraz.

Malowanie pierwszego obrazu Jezusa Miłosiernego rozpoczęto na początku stycznia 1934 roku w wielkiej dyskrecji. Ażeby nie zwracać uwagi sióstr – napisała przełożona m. Irena Krzyżanowska – odnośnie wewnętrznych przeżyć Siostry Faustyny, w każdą sobotę w godzinach rannych chodziłam z nią na Mszę świętą do Ostrej Bramy, a po Mszy świętej wstępowałyśmy do artysty malarza, któremu Siostra Faustyna udzielała dokładnych informacji, jak powinien wymalować obraz miłosiernego Pana Jezusa. Artysta malarz usilnie starał się dostosować do wszystkich wymagań Siostry Faustyny.

Malarskie  odtwarzanie  wizji, jaką  Siostra Faustyna  miała trzy lata wcześniej w Płocku, nasuwało kilka zasadniczych pytań, które ks. Sopoćko stawiał Siostrze Faustynie, a ona w prostocie serca przedstawiała je Jezusowi. Spojrzenie Moje z tego obrazu jest takie jako spojrzenie z krzyża (Dz. 326) – wyjaśniał Jezus – Te dwa promienie oznaczają krew i wodę: blady promień oznacza wodę, która usprawiedliwia dusze; czerwony promień oznacza krew, która jest życiem dusz… Szczęśliwy, kto w ich cieniu żyć będzie, bo nie dosięgnie go sprawiedliwa ręka Boga (Dz. 299). Wątpliwości budziła jeszcze treść podpisu. Ksiądz Sopoćko prosił Siostrę Faustynę, by i o to zapytała Jezusa. Jezus mi przypomniał – zapisała w dzienniczku – jako mi mówił pierwszy raz, to jest, że te trzy słowa muszą być uwidocznione. Słowa te są takie: „Jezu, ufam Tobie” (Dz. 327).

Po  kilku  miesiącach,  w czerwcu  1934 roku,  prace nad  obrazem dobiegały  końca.  Siostra Faustyna  nie była jednak zadowolona,  choć malarz i ks. Sopoćko starali się uczynić wszystko, aby wiernie oddać wizję Jezusa. Gdy wróciła do klasztornej kaplicy, żaliła się Panu Jezusowi: Kto Cię wymaluje tak pięknym,  jakim jesteś? (Dz. 313). W odpowiedzi  usłyszała:  Nie w piękności farby ani  pędzla jest  wielkość tego  obrazu, ale w łasce  Mojej (Dz. 313).

Po ukończeniu prac malarskich ks. Sopoćko umieścił obraz w ciemnym korytarzu klasztoru sióstr bernardynek przy kościele św. Michała, którego był rektorem. Obraz ten był nowej treści – wspominał – i dlatego nie mogłem go zawiesić  w kościele  bez pozwolenia  Arcybiskupa,  którego wstydziłem się o to prosić, a tym bardziej opowiadać o pochodzeniu tego obrazu. Siostra Faustyna przynaglana przez Jezusa żądała jednak, aby ten obraz był umieszczony w kościele. W Wielkim Tygodniu 1935 roku oświadczyła ks. Sopoćce, że Jezus żąda, by ten obraz umieścić na trzy dni w Ostrej Bramie, gdzie przed Niedzielą Białą (pierwszą po Wielkanocy) będzie triduum na zakończenie Jubileuszu Odkupienia świata. Wkrótce dowiedziałem się – pisze ks. Sopoćko – że będzie owo triduum, na które ksiądz proboszcz ostrobramski, kanonik Stanisław Zawadzki, prosił mię, bym wygłosił kazanie. Zgodziłem się pod warunkiem  umieszczenia  owego  obrazu jako dekoracji w oknie krużganku, gdzie on wyglądał imponująco i zwracał uwagę wszystkich bardziej niż obraz Matki Boskiej.

Radością tych dni dla Siostry Faustyny było przede wszystkim spełnienie się życzeń Pana Jezusa: obraz Miłosierdzia został wystawiony do czci publicznej w miejscu najbardziej znaczącym w Wilnie, w sanktuarium Matki Bożej Ostrobramskiej, i to w dniu, który został przez Niego wyznaczony na święto Miłosierdzia Bożego. Ksiądz Sopoćko głosił kazanie o miłosierdziu Boga, w czasie którego Siostra Faustyna zobaczyła, jak Jezus na obrazie przybrał żywą postać, a Jego promienie przenikały do serc ludzi zgromadzonych na tej uroczystości, czyniąc ich szczęśliwymi. Do niej powiedział: Tyś świadkiem miłosierdzia Mego, na wieki stać będziesz przed tronem Moim jako żywy świadek miłosierdzia Mego (Dz. 417).

Radość ze spełnionych życzeń Jezusa, z namalowania Jego obrazu i wystawienia go do czci publicznej w pierwszą niedzielę po Wielkanocy w projektowane święto Miłosierdzia Bożego  nie  trwała  długo, bo  już w maju 1935 roku Siostra Faustyna intuicyjnie przeczuwała, że czekają ją nowe zadania, których bardzo się lękała. Kiedy raz zamiast modlitwy wewnętrznej zaczęła czytać książkę duchowną, w duszy usłyszała słowa: Przygotujesz świat na ostateczne przyjście Moje(Dz. 429). Te słowa przejęły ją do głębi i choć udawała jakby ich nie słyszała, to jednak rozumiała je dobrze, ale nikomu o nich na razie nie mówiła.

W uroczystość Zesłania Ducha Świętego, 9 czerwca 1935 roku, wieczorem, gdy była w ogrodzie, Pan Jezus przekazał jej kolejne zadanie: Będziesz wypraszać z towarzyszkami swymi miłosierdzie dla siebie i świata (Dz. 435). Jak biblijni prorocy, zaczęła wyliczać swoje niemoce i wymawiać się, że jest niezdolna do spełnienia tego dzieła. Jezus nie zważając na to, nie cofał swojego polecenia, lecz dodawał odwagi do jego podjęcia. Nie lękaj się – mówił do niej – Ja  sam uzupełnię  wszystko,  czego  tobie nie dostawa (Dz. 435). Nie była jednak pewna, czy dobrze zrozumiała słowa Jezusa, że ma założyć nowe zgromadzenie, ani też nie otrzymała wyraźnego polecenia, aby o tym powiedzieć spowiednikowi, dlatego przez kolejne dwadzieścia dni milczała. Dopiero w czasie rozmowy z kierownikiem duszy, ks. Michałem Sopoćką, wyjawiła, że Bóg żąda, aby było zgromadzenie takie, aby głosiło miłosierdzie Boga światu i wypraszało je dla świata (Dz. 436). W czasie tej rozmowy zobaczyła Jezusa, który potwierdził swą wolę mówiąc: Pragnę, aby zgromadzenie takie było (Dz. 437). Na próżno Siostra Faustyna powtarzała, że czuje się niezdolna do spełnienia tych zamiarów. Na drugi dzień w czasie Mszy świętej zobaczyła Jezusa, który kolejny raz powtórzył, że pragnie tego dzieła i chce, aby  jak najszybciej  zostało założone, a po Komunii świętej w mistycznym przeżyciu otrzymała dla tego dzieła błogosławieństwo całej Trójcy Świętej, które było dla niej tak wielkim umocnieniem, że nic nie wydawało się jej trudnym, i wewnętrznym aktem zgodziła się na spełnienie tej woli Bożej, choć wiedziała, jak wiele będzie cierpieć z tego powodu.

W piątek 13 września 1935 roku, Siostra Faustyna w swojej celi miała wizję Anioła, który z rozkazu Bożego przyszedł ukarać ziemię. Gdy zobaczyła ten znak gniewu Bożego, zaczęła prosić Anioła, aby się wstrzymał chwil kilka, a świat będzie czynił pokutę, lecz gdy stanęła przed majestatem Trójcy Świętej, nie śmiała powtórzyć tego błagania. Ale gdy w swej duszy odczuła moc łaski Jezusa, zaczęła prosić Boga słowami, które wewnętrznie słyszała, a które weszły w skład Koronki do Miłosierdzia Bożego. Wtedy zobaczyła bezsilność Anioła, który nie mógł wypełnić sprawiedliwej kary za grzechy ludzi. Na drugi dzień rano, kiedy weszła do kaplicy, Pan Jezus jeszcze raz pouczył ją, w jaki sposób ma odmawiać tę modlitwę na cząstce różańca. Najpierw, odmówisz jedno „Ojcze nasz” i „Zdrowaś Maryjo”, i „Wierzę w Boga”, następnie na paciorkach „Ojcze nasz” mówić będziesz następujące słowa: „Ojcze Przedwieczny, ofiaruję Ci Ciało i Krew, Duszę i Bóstwo najmilszego Syna Twojego, a Pana naszego Jezusa Chrystusa, na przebłaganie za grzechy nasze i świata całego”; na paciorkach „Zdrowaś Maryjo” będziesz odmawiać następujące słowa: „Dla Jego bolesnej męki miej miłosierdzie dla nas i świata całego”. Na zakończenie odmówisz trzykrotnie te słowa: „Święty Boże, Święty Mocny, Święty Nieśmiertelny, zmiłuj się nad nami i nad całym światem” (Dz. 476). Ta modlitwa jest na uśmierzenie gniewu Bożego.

W następnych objawieniach  Pan Jezus przekazał  Siostrze Faustynie wielkie obietnice, jakie związał z ufnym odmawianiem tej Koronki. Przyrzekł łaskę szczęśliwej i spokojnej śmierci nie tylko tym, którzy sami będą ją odmawiać, ale także konającym, przy których inni będą się modlić jej słowami. Chociażby był grzesznik najzatwardzialszy – powiedział – jeżeli raz tylko zmówi tę Koronkę, dostąpi łaski z nieskończonego miłosierdzia Mojego (Dz. 687). Przez odmawianie tej Koronki podoba Mi się dać wszystko, o co Mnie prosić będą (Dz. 1541). Te i inne obietnice Pana Jezusa spełnią się tylko wówczas, gdy podane przez Niego praktyki wypływać będą z wewnętrznej postawy ufności wobec Boga i połączone będą z czynną miłością bliźniego.

W okresie  wileńskim   Pan  Jezus powrócił  do  sprawy  ustanowienia w Kościele święta Miłosierdzia Bożego. Przypomniał Siostrze Faustynie, że pragnie, aby to święto było obchodzone w pierwszą niedzielę po Wielkanocy, bo dusze giną mimo Jego gorzkiej męki. Ten dzień ma być ucieczką i schronieniem  dla  wszystkich  dusz, a  szczególnie  dla  biednych grzeszników. W dniu tym – obiecał – otwarte są wnętrzności miłosierdzia Mego, wylewam całe morze łask na dusze, które się zbliżą do źródła miłosierdzia Mojego; która dusza przystąpi do spowiedzi i Komunii Świętej dostąpi zupełnego odpuszczenia win i kar; w dniu tym otwarte są wszystkie upusty Boże, przez które płyną łaski; niech się nie lęka zbliżyć do Mnie żadna dusza, chociażby grzechy jej były jako szkarłat (Dz. 699). Kapłani mają w tym dniu głosić kazania o miłosiernej miłości Boga do człowieka i budzić w ich sercach ufność wobec Niego, a przez to umożliwić czerpanie łask ze zdrojów Bożego miłosierdzia.  Nie  znajdzie  ludzkość  uspokojenia,  dopokąd się nie zwróci z ufnością do miłosierdzia Mojego (Dz. 300) – powiedział Jezus do Siostry Faustyny.

Wraz z nowymi zadaniami w życiu Siostry Faustyny pojawił się drugi etap bolesnych oczyszczeń, zwany biernymi nocami ducha. Tłem i narzędziem, przez które Pan Bóg dokonywał tego dzieła w jej duszy, była realizacja idei nowego zgromadzenia. Siostra Faustyna początkowo sądziła, że Jezus pragnie,  aby  opuściła macierzyste Zgromadzenie i założyła klasztor kontemplacyjny. Z tym zamiarem  21  marca  1936  roku   wyjechała z Wilna. Po drodze do Walendowa zatrzymała się w  Warszawie,  gdzie  miał a  okazję,   by o tym porozmawiać z przełożoną generalną m. Michaelą Moraczewską, którą darzyła wielkim zaufaniem. Matka Generalna wysłuchawszy Siostry Faustyny, powiedziała, że na razie wolą Bożą jest, aby pozostała w swym Zgromadzeniu, bo w nim złożyła śluby wieczyste, ale wyraziła również przekonanie, że dzieło miłosierdzia, które jej poleca Jezus, musi być bardzo piękne, skoro tak sprzeciwia mu się szatan, jednak z założeniem nowego zgromadzenia radziła, aby się nie spieszyć, bo jeśli sprawa rzeczywiście od Boga pochodzi, to z czasem się skrystalizuje i będzie zrealizowana.

Po kilku tygodniach pobytu w Walendowie Siostra Faustyna pojechała do odległego o kilometr domu Zgromadzenia w Derdach, gdzie gotowała posiłki dla kilku sióstr i ponad trzydziestu wychowanek. Do pomocy w kuchni – wspomina s. Serafina Kukulska – miała dziewczynę, neofitkę, bardzo przykrego  usposobienia,  z  którą  nikt  nigdzie  nie  chciał  współpracować, i właśnie ta dziewczyna pracując z Siostrą Faustyną zmieniła się nie do poznania. Taki miała cichy, ale Boży wpływ na grzeszne dusze. Zajęć w Derdach Siostra Faustyna miała tak mało, że pobyt w tym domu wydawał się być dla niej wypoczynkiem. Jednak wkrótce miała wyjechać do Krakowa, gdzie były lepsze warunki do leczenia gruźlicy. Z przyjazdem do tego domu Siostra Faustyna wiązała nadzieje na ostateczne wypełnienie Bożych zamiarów, dotyczących założenia nowego zgromadzenia.

Choć  wiedziała  już,  że  to  „zgromadzenie”  będzie  wielkim  dziełem w Kościele, które tworzyć będą także zgromadzenia męskie i żeńskie oraz stowarzyszenia osób świeckich, o czym już w kwietniu 1936 roku pisała do ks. Sopoćki, to jednak nadal była przekonana, że jej rola w tym dziele polegać będzie na założeniu klasztoru kontemplacyjnego. Po przyjeździe do Krakowa, spotkała się z o. Andraszem, który polecił, aby modliła się do dnia Serca Jezusowego i dołączyła jakieś umartwienie, a w tym dniu da jej odpowiedź w tej sprawie. Jednak Siostra Faustyna przynaglana wewnętrznie nie czekała do tej uroczystości, lecz przy tygodniowej spowiedzi oświadczyła o. Andraszowi, że już postanowiła opuścić Zgromadzenie. Krakowski kierownik duchowy oznajmił, że skoro sama taką decyzję podjęła, to na siebie bierze całą odpowiedzialność. Początkowo ucieszyła się, że opuszcza Zgromadzenie, ale na drugi dzień ogarnęły ją tak wielkie ciemności, opuściła ją obecność Boża, że postanowiła jeszcze poczekać z wypełnieniem tej decyzji do kolejnego spotkania ze spowiednikiem.

Matka Generalna, która początkowo nie zgadzała się na opuszczenie Zgromadzenia i przestrzegała Siostrę Faustynę przed złudzeniem i pochopnym działaniem, gdy przyjechała na wizytację do Krakowa, 4 maja 1937 roku powiedziała: Do tej pory zawsze siostrę wstrzymywałam, a teraz pozostawiam siostrze swobodę: jak siostra chce – może Zgromadzenie opuścić, a jak siostra chce – może zostać (Dz. 1115). Siostra Faustyna postanowiła odejść i zaraz napisać prośbę do Ojca Świętego o zwolnienie ze ślubów. Ale i tym razem ogarnęła ją tak wielka ciemność, że wróciła do pokoju Matki, by opowiedzieć o swym udręczeniu i walce.

To była  ostatnia próba  opuszczenia Zgromadzenia, ale walka duchowa trwała nadal. Udręczeń moich – pisała w dzienniczku – nikt nie pojmie i nie zrozumie ani ja tego opisać nie zdołam, ani może być większe nad to jakie cierpienie. Cierpienia męczenników nie są większe, gdyż śmierć w tych chwilach byłaby dla mnie ochłodą, i nie mam z czym porównać tych cierpień, tego konania duszy bez końca (Dz. 1116). W ogniu duchowej walki oczyszczała się jej dusza. Rozum, wola, pamięć oraz uczucia i wszystkie zmysły w coraz pełniejszej harmonii poddawały się Bogu i przysposabiały duszę do pełnego zjednoczenia  z Nim. Bóg  nigdy nie daje  doświadczeń ponad  siły – mówiła Siostra  Faustyna – jeżeli  cierpienia  są wielkie,  to i łaska Boża wielka. W ciemnościach biernych nocy Bóg dawał jej chwile wytchnienia i wielkiej radości. Nagle ujrzałam Pana Jezusa – opisuje jeden z takich momentów – który mi rzekł te słowa: „Teraz wiem, że nie dla łask, ani darów Mnie miłujesz, ale wola Moja droższa ci jest niż życie; dlatego łączę się z tobą tak ściśle, jako z żadnym stworzeniem”. W tej chwili znikł Jezus. Duszę moją zalała obecność Boża; wiem, że jestem pod spojrzeniem tego Mocarza. Zanurzyłam się cała w radości, która płynie z Boga. Dzień cały żyłam w tym zanurzeniu w Bogu, bez żadnej przerwy (Dz. 707-708).

W czerwcu 1937 roku zanotowała w dzienniczku ostateczny kształt tego dzieła, które jedno jest, ale w trzech odcieniach. Pierwszy odcień stanowią dusze odosobnione od świata, które palić się będą w ofierze przed majestatem Bożym i wypraszać miłosierdzie dla świata oraz przygotowywać go na powtórne przyjście Chrystusa. Drugi odcień stanowią zgromadzenia czynne, które łączyć będą modlitwę z czynami miłosierdzia i w egoistycznym świecie uobecniać miłosierną miłość Boga. Do trzeciego odcienia mogą należeć wszyscy ludzie, którzy poprzez codzienne świadczenie miłosierdzia bliźnim czynem, słowem i modlitwą z miłości do Jezusa wypełniać będą zadania tego dzieła.

Realizacja tego zadania nie tylko przysporzyła Siostrze Faustynie największych  cierpień, ale  także doprowadziła  ją do pełnego zjednoczenia z Jezusem, do tak zwanych mistycznych zrękowin i zaślubin. Władze duszy oczyszczone  w biernych nocach nie stawiały już żadnej przeszkody: rozum i wola pragnęły tylko Boga i tego, czego On pragnie. Pan prowadził ją w świat coraz ściślejszego zjednoczenia z sobą, przygotowywał do przyjęcia łaski mistycznych  zaślubin:  W tym  momencie  przeniknęło  mnie  światło  Boże i uczułam się wyłączną własnością Boga, i uczułam wolność ducha najwyższą, o jakiej przedtem pojęcia nie miałam (Dz. 1681). Teraz już tylko cieniutka zasłona wiary dzieliła ją od takiego zjednoczenia z Bogiem, jakie jest udziałem świętych w niebie.

W krakowskim klasztorze kończy się przekazywanie Siostrze Faustynie prorockiej misji. W październiku 1937 roku Jezus podał Siostrze Faustynie kolejną nową formę kultu Miłosierdzia Bożego, polecił, aby czcić moment Jego śmierci na krzyżu: O trzeciej godzinie – powiedział – błagaj Mojego miłosierdzia, szczególnie dla grzeszników, i choć przez krótki moment zagłębiaj się w Mojej męce, szczególnie w Moim opuszczeniu w chwili konania. Jest to godzina wielkiego miłosierdzia dla  świata  całego  (Dz. 1320). W następnym objawieniu podał także sposoby praktykowana tej formy kultu. Jeżeli możesz – mówił do Siostry Faustyny – to odpraw drogę krzyżową, a jeśli ci na to obowiązki nie pozwolą, to przyjdź na chwilę modlitwy przed Najświętszy Sakrament, a jeżeli i to jest niemożliwie, to tam, gdzie jesteś, pogrąż się w krótkiej modlitwie. Z ufną modlitwą o trzeciej po południu zanoszoną do Jezusa przez zasługi Jego męki  związana jest obietnica wszelkich łask, które można uprosić dla siebie i innych, oczywiście, jeśli one będą zgodne z wolą Bożą, czyli dobre dla człowieka w perspektywie wieczności. W godzinie tej uprosisz wszystko dla siebie i dla innych; w tej godzinie stała się łaska dla świata całego – miłosierdzie zwyciężyło sprawiedliwość (Dz. 1572) – zapewniał Jezus Siostrę Faustynę.

W Krakowie Siostra Faustyna dalej pisała swój dzienniczek, a w nim notowała nie tylko słowa Jezusa czy nadzwyczajne doświadczenia mistyczne, ale także piękne rozważania nad tajemnicą miłosierdzia Bożego. Czas choroby, dwukrotny pobyt w szpitalu na Prądniku, trwający w sumie ponad osiem miesięcy, sprzyjał pisaniu, dlatego w Krakowie powstała większa część jej duchowych zapisków. W tym też czasie Siostra Faustyna na polecenie swego wileńskiego kierownika duchowego w całym dzienniczku podkreśliła słowa Jezusa.

Przez cały dzienniczek, jak refren, przewija się prośba Jezusa, by głosić światu Jego miłosierdzie. Siostra Faustyna wielokrotnie słyszała to naglące wezwanie: Pisz…, mów światu o Moim miłosierdziu, o Mojej miłości. Palą Mnie promienie miłosierdzia, pragnę je wylewać na dusze ludzkie. O, jaki Mi ból sprawiają, kiedy ich przyjąć nie chcą. Czyń, co jest w twej mocy w sprawie rozszerzenia czci miłosierdzia Mojego, Ja dopełnię, czego ci nie dostawa. Powiedz zbolałej ludzkości, niech się przytuli do miłosiernego serca Mojego, a Ja ich napełnię pokojem. Powiedz, córko Moja, że jestem miłością i miłosierdziem samym (Dz. 1074).

To zadanie jest szczególnie ważne, skoro Jezus związał z nim wielkie obietnice. Powiedział: Dusze, które szerzą cześć miłosierdzia Mojego, osłaniam je przez życie całe, jak czuła matka swe niemowlę, a w godzinę śmierci nie będę im Sędzią, ale miłosiernym Zbawicielem (Dz. 1075). Specjalną łaskę przyrzekł kapłanom, którzy głosić będą prawdę o miłości miłosiernej Boga do człowieka: ich słowa namaści i obdarzy tak wielką mocą, że nawet zatwardziali grzesznicy będą się kruszyć.

Siostra Faustyna wypełniała to zadanie nie tylko poprzez świadectwo własnego życia czy pisanie dzienniczka, w którym odsłaniała niezwykłe bogactwo miłości miłosiernej Boga do każdego człowieka, ale także w codziennych kontaktach z bliźnimi. Pewnego dnia – wspomina s. Eufemia Traczyńska – gdy byłyśmy przy pracy w piekarni i obierałyśmy jabłka, przyszła Siostra Faustyna. Siedziałyśmy na ławce obok siebie, a Siostra Faustyna podeszła z tyłu, objęła nas za ramiona i swoją głowę włożyła między nasze. Siostra Amelia, która miała bardzo wrażliwe sumienie, zapytała ją wtedy: – Siostro, jak to będzie, bo człowiek się niby stara, a przez ten tydzień tyle nagrzeszy; jak sobie z tym wszystkim poradzić? – Z tym to będzie tak – mówi Siostra Faustyna – Jak jest podwórko, to chodząc po nim cały tydzień, zaniesie się i zabrudzi. A jak przyjdzie sobota, to się wyczyści, pozamiata i czyściutkie jest. Tak i my, jak pójdziemy do spowiedzi, wyspowiadamy się, to mamy czyściutkie dusze i nie mamy się co tym martwić. Pan Jezus sobie poradzi. W codziennych kontaktach Siostra Faustyna umiała różne życiowe trudności interpretować w duchu żywej wiary i we wszystkim upatrywać Bożej dobroci. Często siostrom i wychowankom mówiła o miłości Boga do ludzi i o wielkiej wartości, jaką ma świadczenie dobra bliźnim. Przechodząc kiedyś koło kaplicy, powiedziała do s. Damiany Ziółek: Słyszałam, że Pan Jezus powiedział, że na sądzie ostatecznym tylko z miłosierdzia będzie sądził świat, bo Bóg jest cały Miłosierdziem … i gdy kto będzie czynił miłosierdzie lub je zaniedbywał – to już sam siebie osądzi.

Wezwanie do głoszenia orędzia o miłości miłosiernej Boga do człowieka jest – jak powiedział jej Jezus – ostatnią deską ratunku dla wielu dusz, które giną mimo Jego gorzkiej męki. Jest także drogą do osiągnięcia pokoju w ludzkich sercach i między narodami: Nie znajdzie ludzkość uspokojenia, dopokąd się nie zwróci z ufnością do miłosierdzia Mojego (Dz. 300). Ma ona także przygotować świat na Jego powtórne przyjście na ziemię. Że Bóg jest nieskończenie miłosierny, nikt temu zaprzeczyć nie może; pragnie On, żeby wiedzieli wszyscy o tym; nim przyjdzie powtórnie jako Sędzia, chce, aby wpierw  dusze  poznały Go,  jako Króla  miłosierdzia  (Dz. 378) –  zapisała w dzienniczku Siostra Faustyna.

O tej  roli prorockiej  misji mówiła jej także  Matka Najświętsza, która wiernie towarzyszyła Siostrze Faustynie. Rano w czasie rozmyślania – zanotowała Siostra Faustyna – ujrzałam Matkę Bożą, która mi powiedziała: Ja dałam Zbawiciela światu, a ty masz mówić światu o Jego wielkim miłosierdziu i przygotować świat na powtórne przyjście Jego, który przyjdzie nie jako miłosierny Zbawiciel, ale jako Sędzia sprawiedliwy. O, on dzień jest straszny. Postanowiony jest dzień sprawiedliwości, dzień gniewu Bożego, drżą przed nim aniołowie. Mów duszom o tym wielkim miłosierdziu, póki czas zmiłowania; jeżeli ty teraz milczysz, będziesz odpowiadać w on dzień straszny za wielką liczbę dusz. Nie lękaj się niczego, bądź wierna do końca, ja współczuję z tobą(Dz. 635).

Tajemnica miłosierdzia Bożego stanęła w samym centrum życia i misji apostolskiej Siostry Faustyny. Według słów Jezusa i Jego Matki miała nie tylko sama nią żyć, odbić ją we własnym sercu i czynie, ale także dać poznać całemu światu. To zadanie wydawało się również przekraczać jej możliwości. Wszak żyła w klasztorze, była prostą siostrą wykonującą prozaiczne obowiązki, nie miała szerokich kontaktów z ludźmi ani możliwości upowszechniania tego orędzia w świecie. A jednak to do niej skierował Jezus te zadziwiające słowa: W Starym Zakonie wysyłałem proroków do ludu swego z gromami. Dziś wysyłam ciebie do całej ludzkości z Moim miłosierdziem (Dz. 1588). Szczerze wierzyła w te słowa, choć nie zawsze wiedziała, jak to się stanie. Wiedziała jednak, że kaplica klasztorna w Krakowie będzie miejscem kultu Miłosierdzia Bożego. Do s. Bożenny Pniewskiej, która ubolewała, że klasztorna kaplica w Łagiewnikach dostępna jest tylko dla sióstr i wychowanek, powiedziała: Przyjdzie niedługo czas, że ta brama będzie otwarta i ludzie będą przychodzić modlić się do Miłosierdzia Bożego.

Gruźlica rozpoznana dopiero w Wilnie  czyniła   wielkie   spustoszenie w organizmie Siostry Faustyny. Zajęła nie tylko drogi oddechowe, ale także przewód pokarmowy. Przełożeni wysłali więc ją na kurację do sanatorium w Miejskich Zakładach Sanitarnych w Krakowie. Pierwszy raz pojechała tam w grudniu 1936 roku i z przerwą na święta Bożego Narodzenia przebywała prawie cztery miesiące. Już w trzecim dniu pobytu mogła doświadczyć skuteczności podyktowanej jej przez Jezusa Koronki do Miłosierdzia Bożego. W nocy została przebudzona i poznała, że jakaś dusza prosi ją o modlitwę. Gdy na drugi dzień weszła na salę zobaczyła osobę konającą i dowiedziała się, że agonia zaczęła się już w nocy o tej godzinie, w której została przebudzona. W duszy usłyszała głos Jezusa: Odmów tę Koronkę, której cię nauczyłem (Dz. 810). Pobiegła po różaniec, uklękła przy konającej i z całą mocą ducha zaczęła odmawiać modlitwę, prosząc Jezusa, by wypełnił obietnicę, jaką związał z tą Koronką. Nagle konająca otworzyła oczy, spojrzała na Siostrę Faustynę i z dziwnym spokojem skonała. A Jezus powiedział: Każdą duszę bronię w godzinie śmierci, jako swej chwały, która odmawiać będzie tę Koronkę albo przy konającym inni odmówią – jednak odpustu tego samego dostępują. Kiedy przy konającym odmawiają tę Koronkę, uśmierza się gniew Boży, a miłosierdzie niezgłębione ogarnia duszę, i poruszą się wnętrzności miłosierdzia Mojego, dla bolesnej męki Syna Mojego (Dz. 811).

Tak zaczęła się szpitalna posługa Siostry Faustyny wobec konających. Choć sama była ciężko chora i nieraz nie mogła być nawet na całej Mszy Świętej, zawsze dostrzegała tych, którzy potrzebowali jej pomocy. A gdy przełożona ze względu na stan zdrowia zabroniła jej odwiedzania konających, to w ich intencji ofiarowała swoje modlitwy i akty posłuszeństwa, które jak ją pouczył Jezus, więcej znaczą w Jego oczach niż wielkie czyny podejmowane samowolnie. W tym okresie spieszyła z pomocą nie tylko konającym w sanatorium, ale dzięki darowi bilokacji także tym, którzy umierali gdzieś daleko, poza fizycznym jej zasięgiem. Zdarzyło się, że umierająca była na drugim czy na trzecim baraku lub o paręset kilometrów od Krakowa. Tak się zdarzyło parę razy, gdy umierał ktoś z krewnych i rodziny, oraz w przypadku umierających sióstr zakonnych, a także osób, których za życia wcale nie znała. Dla ducha przestrzeń nie istnieje.

W szpitalu doświadczyła też wielu nadzwyczajnych łask. Już w pierwszych dniach, gdy cierpiała z tego powodu, że trzeci tydzień nie mogła pójść do spowiedzi po południu wszedł do mojej separatki ojciec Andrasz i zasiadł, abym się spowiadała – zapisała w dzienniczku – Nie zamienił wpierw ani jednego słowa. Ucieszyłam się niezmiernie, bo bardzo pragnęłam się spowiadać. Odsłoniłam całą swoją duszę, jak zwykle. Ojciec odpowiadał mi na każdy drobiazg. Dziwnie się czułam szczęśliwą, że mogłam tak wszystko wypowiedzieć. Pokutę zadał mi: Litanię do Imienia Jezus. Kiedy chciałam przedstawić trudność, jaką mam do odmawiania tej litanii, wstał i udziela mi rozgrzeszenia. Nagle wielka jasność zaczęła bić od jego postaci i widzę, że to nie jest ojciec Andrasz, tylko Jezus. Szaty Jego jasne jak śnieg i natychmiast znikł. W pierwszej chwili, byłam trochę zaniepokojona, ale po chwili jakiś spokój wstąpił w moją duszę; ale zauważyłam, że Jezus tak samo spowiada jak spowiednicy, ale jednak serce moje podczas tej spowiedzi dziwnie coś przenikało (Dz. 817).

W parze z wielkim cierpieniem fizycznym i duchowym szły wielkie łaski, które Siostra Faustyna bardzo ukrywała przed ludźmi, mówiąc o nich tylko spowiednikom. Czasem jednak ktoś był ich świadkiem. Pewnego razu przyjechałam na Prądnik, aby ją odwiedzić – wspomina s. Kajetana Bartkowiak – i pukam do drzwi. Zawsze odpowiadała: „Proszę”, a teraz pukam, pukam i nikt mnie nie prosi. Myślę sobie, że jest w pokoju, bo chora, leży, więc otwarłam drzwi i weszłam. Patrzę, a ona nad łóżkiem podniesiona, wpatrzona gdzieś w dal, jakby coś widziała, i taka całkiem inna, zmieniona. Stanęłam przy szafeczce, na której był ołtarzyk, i taki lęk mnie ogarnął, ale ona za chwilę ocknęła się i mówi: „O, przyszła Siostra, dobrze, bardzo proszę”. Powiadomiona o tym przełożona m. Irena Krzyżanowska, zabroniła o tym mówić i tak tajemnica nadzwyczajnego życia duchowego Siostry Faustyny była chroniona.

Pierwszy etap leczenia szpitalnego skończył się w marcu 1937 roku. Siostra Faustyna trochę podleczona wróciła do klasztoru w Łagiewnikach. Ale już w kwietniu nastąpiło pogorszenie stanu zdrowia, dlatego w lipcu przełożeni wysłali ją do domu Zgromadzenia w Rabce Zdroju. Pobyt w tej uzdrowiskowej miejscowości nie służył jednak Siostrze Faustynie, dlatego po trzynastu dniach wróciła do Krakowa. Zabrała jednak z Rabki zapewnienie św. Józefa, że bardzo jest za tym dziełem Miłosierdzia, które jej poleca Pan, i jego obietnicę szczególnej pomocy, w zamian za co Siostra Faustyna miała codziennie odmawiać trzy pacierze i raz „Pomnij”. Odtąd Siostra Faustyna wiedziała, że w pełnieniu misji wspiera ją nie tylko Matka Najświętsza, ale także święty Józef. Pomocą byli również inni święci i aniołowie, których towarzystwa i pomocy niejednokrotnie w sposób namacalny doświadczała.

Po powrocie z Rabki Siostra Faustyna ze względu na stan zdrowia objęła lżejszy niż w ogrodzie obowiązek przy furcie klasztornej. Tutaj miała dużo okazji, by świadczyć miłosierdzie różnym ludziom, przychodzącym po pomoc. Byli nimi bezrobotni, głodne dzieci, żebracy… W każdym z nich starała się dostrzec samego Jezusa i z miłości do Niego świadczyła dobro wszystkim.  Pewnego  dnia  przyszedł  do  furty   wynędzniały  młodzieniec, w strasznie podartym ubraniu, boso i z odkrytą głową, bardzo był zmarznięty, bo dzień był dżdżysty i chłodny. Prosił coś gorącego zjeść – zrelacjonowała to wydarzenie Siostra Faustyna – Jednak [gdy] poszłam do kuchni, nic nie zastałam dla ubogich; jednak po chwili szukania znalazło się trochę zupy, którą zagrzałam i wdrobiłam trochę chleba, i podałam ubogiemu, który zjadł. W chwili, gdy odbierałam od niego kubek, dał mi poznać, że jest Panem nieba i ziemi. Gdym Go ujrzała, jakim jest, znikł mi z oczu. Kiedy weszłam do mieszkania i zastanawiałam się [nad] tym, co zaszło przy furcie, usłyszałam te słowa w duszy: „Córko Moja, doszły uszu Moich błogosławieństwa ubogich, którzy oddalając się od furty błogosławią Mi, i podobało Mi się to miłosierdzie twoje w granicach posłuszeństwa, i dlatego zszedłem z tronu, aby skosztować owocu miłosierdzia twego” (Dz. 1312).

Pierwsze miesiące 1938 roku przyniosły dalsze pogorszenie stanu zdrowia Siostry Faustyny, dlatego przełożeni zdecydowali, by po świętach Wielkanocnych po raz drugi wysłać ją do szpitala na Prądniku. Siostry sercanki, które posługiwały w szpitalu, przygotowały separatkę, ale wieczorem jedna z nich oznajmiła Siostrze Faustynie, że jutro nie będzie miała Komunii świętej,  bo  jest  bardzo zmęczona. Rano odprawiłam medytację – zapisała w dzienniczku Siostra Faustyna – i przygotowałam się do Komunii świętej, choć nie miałam mieć Pana Jezusa. Kiedy pragnienie moje i miłość doszła do najwyższego stopnia, wtem ujrzałam przy łóżku Serafina, który mi podał Komunię świętą, wymawiając te słowa: „Oto Pan aniołów”. Kiedy przyjęłam Pana, duch mój zatonął w miłości Bożej i w zdumieniu. Powtórzyło się to przez trzynaście dni, jednak nie miałam tej pewności, czy jutro mi przyniesie (Dz. 1676).

Prawie do końca czerwca robiła notatki w dzienniczku. Zapisywała słowa Jezusa, swoje modlitwy, rozważania i ważniejsze wydarzenia, a do nich trzeba zaliczyć ostatnie w życiu Siostry Faustyny trzydniowe rekolekcje, które dawał jej sam Jezus przed uroczystością Zesłania Ducha Świętego. Każdego dnia podawał jej tematy do rozmyślania, punkty do medytacji i głosił konferencje: o walce duchowej, o ofierze i modlitwie oraz o miłosierdziu. Siostra Faustyna miała rozmyślać nad Jego miłością ku niej i o miłości bliźniego. Pod takim kierownictwem jej umysł z łatwością przenikał wszystkie tajemnice wiary, a serce rozpalał żywy płomień miłości. W uroczystość Zielonych Świąt odnowiła swoje śluby zakonne. Dusza jej w sposób szczególny obcowała z Duchem Świętym, którego tchnienie napełniało jej duszę nieopisaną rozkoszą, a serce tonęło w dziękczynieniu za te wielkie łaski.

Tę promienną radość spostrzegały między innymi siostry, które odwiedzały ją w szpitalu. Często ją odwiedzałam – wspominała s. Serafina Kukulska – i zawsze zastawałam ją w usposobieniu pogodnym, nawet radosnym, czasem jakby promienną, ale nigdy nie uchyliła rąbka swojego szczęścia. Na Prądniku czuła się bardzo szczęśliwa i nie żaliła się nigdy na cierpienia. Lekarz, siostry, chorzy – wszyscy byli dla niej bardzo dobrzy. Siostra Felicja Żakowiecka odwiedzała Siostrę Faustynę dwa razy w tygodniu. Przy okazji tych odwiedzin raz rozmawiała z dr. Adamem Sielbergiem na temat stanu jej zdrowia. Lekarz powiedział, że jest bardzo źle. Na to s. Felicja: I pan doktor pozwala jej chodzić na Mszę świętą? Doktor Sielberg odpowiedział: Jest bardzo źle i stan nie do wyleczenia, ale Siostra jest zakonnicą nadzwyczajną, więc nie zwracam na to uwagi. Inne na jej miejscu nie wstawałyby; widziałem, jak idąc do kaplicy trzymała się muru.

Stan zdrowia Siostry Faustyny stale się pogarszał i zbliżał koniec jej ziemskiego  życia. Świadoma  tego  żegnała  się  ze  wspólnotą  zakonną. W sierpniu 1938 roku napisała list do przełożonej generalnej m. Michaeli Moraczewskiej: Najdroższa Mateczko, zdaje mi się, że jest to ostatnia nasza rozmowa na ziemi. Czuję się bardzo słabiutka i piszę drżącą ręką. Cierpię tyle, ile znieść jestem zdolna. Jezus nie daje ponad siły. Jeżeli cierpienia są wielkie, to i łaska Boża jest potężna. Zdana jestem całkowicie na Boga i Jego świętą wolę. Tęsknota coraz większa ogarnia mnie za Bogiem. Śmierć mnie nie przeraża, dusza moja obfituje w wielki spokój. Dziękowała za wszelkie dobro, jakiego doświadczyła od Matki i w Zgromadzeniu, przepraszała za uchybienia przeciw regule i siostrzanej miłości oraz prosiła o modlitwę i błogosławieństwo na godzinę śmierci. List zakończyła słowami: Do widzenia, Najdroższa Mateczko, zobaczymy się w niebie u stóp tronu Bożego. A teraz niech się sławi w nas i przez nas Miłosierdzie Boże.

W szpitalu na Prądniku po raz ostatni rozmawiała również ze swym wileńskim kierownikiem duchowym, ks. Michałem Sopoćką, który w pierwszej połowie września 1938 roku miał okazję, by odwiedzać swą niezwykłą penitentkę i jeszcze przed śmiercią z jej ust usłyszeć wskazówki co do dzieła Miłosierdzia, które Jezus przez nią zapoczątkował. Wówczas Siostra Faustyna powiedziała mu, że ma się głównie starać o ustanowienie w Kościele święta Bożego Miłosierdzia, a nowym zgromadzeniem ma się zbyt nie zajmować, że po pewnych znakach pozna kto i co ma w tej sprawie uczynić. Powiedziała,  że już niedługo umrze, i że wszystko, co miała do przekazania i napisania, już załatwiła. Po pożegnaniu się z Siostrą Faustyną ks. Sopoćko wyszedł z separatki, ale w drodze przypomniał sobie, że nie zostawił jej książeczek z podanymi jej przez Jezusa modlitwami do Miłosierdzia Bożego. Wrócił więc i gdy otworzył drzwi separatki zastał Siostrę Faustynę uniesioną nad łóżkiem i zatopioną w modlitwie. Wzrok jej – relacjonował – był utkwiony w jakiś przedmiot niewidzialny, źrenice nieco rozszerzone, na razie nie zwróciła uwagi na moje wejście, a ja nie chciałem jej przeszkadzać i zamierzałem się cofnąć; wkrótce jednak ona przyszła do siebie, spostrzegła mnie i przeprosiła, że nie słyszała mego pukania do drzwi ani wejścia. Wręczyłem jej owe modlitwy i pożegnałem, a ona powiedziała: „Do zobaczenia się w niebie”. Gdy następnie 26 września odwiedziłem ją po raz ostatni w Łagiewnikach, nie chciała ze mną już rozmawiać, a może raczej nie mogła, mówiąc: „Zajęta jestem obcowaniem z Ojcem Niebieskim”. Rzeczywiście, robiła wrażenie nadziemskiej istoty. Wówczas już nie miałem najmniejszej wątpliwości, że to, co się znajduje w jej dzienniczku o Komunii świętej udzielanej w szpitalu przez anioła, odpowiada rzeczywistości.

Po  powrocie  ze  szpitala  (17 września 1938 roku)  Siostra  Faustyna w klasztornej infirmerii w Krakowie-Łagiewnikach czekała na moment przejścia z tego świata do domu Ojca. Siostry na zmianę czuwały przy niej. Przełożona  domu  m. Irena  Krzyżanowska lubiła ją tam odwiedzać, postrzegała w Siostrze Faustynie dużo spokoju i dziwnego uroku. Całkowicie ustąpiło napięcie związane z realizacją dzieła Miłosierdzia, które polecał jej Pan. Będzie święto Miłosierdzia Bożego, widzę to, chcę tylko woli Bożej – mówiła Przełożonej. Zapytana przez nią, czy cieszy się, że umiera w naszym Zgromadzeniu, odpowiedziała: Tak. Będzie Mateczka widziała, że Zgromadzenie będzie miało wiele pociechy przeze mnie. Krótko przed śmiercią uniosła się na łóżku i poprosiła Przełożoną, by zbliżyła się do niej. Wtedy wyszeptała: Pan Jezus chce mnie wywyższyć i uczynić świętą. – Odczułam w niej wiele powagi, dziwnego uczucia, że Siostra Faustyna przyjmuje to zapewnienie jako dar miłosierdzia Bożego, bez cienia pychy – wspominała m. Irena.

5 października 1938 roku po południu do klasztoru w Łagiewnikach przyjechał o. Andrasz, który ostatni raz udzielił Siostrze Faustynie rozgrzeszenia i sakramentu chorych. Tego dnia w porze kolacji rozległ się dzwonek. Siostry w refektarzu wstały od stołu i poszły na piętro, gdzie w separatce leżała Siostra Faustyna. Przy jej łożu był kapelan ksiądz Teodor Czaputa, siostra przełożona m. Irena Krzyżanowska, a w korytarzu pozostałe siostry z krakowskiej wspólnoty. Odmówiono wspólnie modlitwy za konających, po których Siostra Faustyna powiedziała przełożonej m. Irenie, że jeszcze teraz nie umrze. Siostry poszły na wieczorne nabożeństwo, a wśród nich s. Eufemia Traczyńska, młoda juniorystka, która od s. Amelii Sochy słyszała, że kto jak kto, ale Siostra Faustyna, to na pewno będzie świętą. Chciała zobaczyć, jak umierają święci, ale nie mogła liczyć na zgodę przełożonej, że pozwoli jej czuwać przy siostrze chorej na gruźlicę. Poprosiła więc dusze w czyśćcu cierpiące, by ją obudziły, gdy nadejdzie moment konania. Spać poszłam o zwykłej porze – wspomina s. Eufemia – i zaraz zasnęłam. Naraz ktoś mnie budzi: – Jak Siostra chce być przy śmierci Siostry Faustyny, to niech Siostra wstaje. Ja od razu zrozumiałam, że to pomyłka. Siostra, która przyszła obudzić s. Amelię, pomyliła cele i przyszła do mnie. Zaraz obudziłam s. Amelię, ubrałam chałat i czepek, i szybko pobiegłam do infirmerii. Po mnie przyszła s. Amelia. To było jakoś koło jedenastej w nocy. Gdy przyszłyśmy tam, Siostra Faustyna jakby lekko otworzyła oczy i trochę się uśmiechnęła, a potem skłoniła głowę i już… Siostra Amelia mówi, że już chyba nie żyje, umarła. Spojrzałam na s. Amelię, ale nic nie mówiłam, modliłyśmy się dalej. Gromnica cały czas się paliła.

Pogrzeb odbył się 7 października, w święto Matki Bożej Różańcowej. Do krypty, w której była  trumna z Siostrą Faustyną, przychodziły pomodlić się nie tylko siostry, ale i wychowanki, a nawet pracownicy z folwarku. Był wśród nich Janek, o którym mówiono, że nie praktykuje. Stał przy trumnie Siostry Faustyny i płakał, tak wielkie wrażenie zrobiła na nim, a po tym pogrzebie – jak powiadali – nawrócił się.  Także  niewidoma  Jadzia,  starsza  wychowanka,  opowiadała o swoich niezwykłych przeżyciach. Po nabożeństwie żałobnym, któremu przewodniczył ks. Władysław Wojtoń SJ przy udziale jeszcze dwóch kapłanów, siostry na własnych ramionach zaniosły trumnę z ciałem Siostry Faustyny na zakonny cmentarz położony w głębi ogrodu.

Siostra Faustyna osiągnęła pełnię zjednoczenia z Bogiem i zaśpiewała hymn na cześć Jego niezgłębionego miłosierdzia. A nam, żyjącym na ziemi pozostawiła obietnicę: Nie zapomnę o tobie, biedna ziemio, choć czuję, że cała natychmiast zatonę w Bogu, jako w oceanie szczęścia; lecz nie będzie mi to przeszkodą wrócić na ziemię i dodawać odwagi duszom, i zachęcać je do ufności w miłosierdzie Boże. Owszem, to zatopienie w Bogu da mi nieograniczoną możność działania (Dz. 1582).

Prorocka misja Siostry Faustyny za jej życia utrzymywana była w ścisłej tajemnicy. Wiedzieli o niej tylko ks. Michał  Sopoćko, o. Józef Andrasz i niektóre przełożone. Po śmierci, gdy przyszedł czas II wojny światowej, wileński spowiednik Siostry Faustyny ujawnił inicjatorkę szerzącego się kultu Miłosierdzia Bożego. Za nim w Zgromadzeniu Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia uczyniła to przełożona generalna m. Michaela Moraczewska, która objeżdżając domy mówiła o wielkim wybraniu i posłannictwie, jakim Bóg obdarzył Siostrę Faustynę. Co mnie najwięcej uderzało u Siostry Faustyny – napisała po jej śmierci – i dziś z odległości uderza jako objaw niezwykły, szczególniej w ostatnich miesiącach choroby, to jej zupełne zapomnienie o sobie na korzyść rozszerzania czci Miłosierdzia Bożego. Nie zdradzała najmniejszego wahania co do prawdziwości swego posłannictwa ani lęku śmierci, a tylko cała była przejęta myślą przewodnią swego życia: kultem Miłosierdzia Bożego.

Lata okrutnej wojny sprzyjały upowszechnianiu się kultu Bożego Miłosierdzia, bo on wnosił w życie ludzi promień światła i nadziei. Wraz z szerzącym się kultem Miłosierdzia Bożego rosła też sława świętości Siostry Faustyny. Na jej grób w krakowskich Łagiewnikach zaczęli przybywać pielgrzymi i upraszać przez jej przyczynę upragnione łaski. W klasztornej kaplicy o. Józef Andrasz poświęcił obraz Jezusa Miłosiernego, namalowany według wizji Siostry Faustyny, i rozpoczął uroczyste nabożeństwa ku czci Miłosierdzia Bożego, na które tłumnie przybywali mieszkańcy Krakowa i okolic. Na modlitwę przed ten obraz przychodził również młody pracownik sąsiadującego z klasztorem Solvayu Karol Wojtyła, który już wtedy zetknął się z kultem Miłosierdzia Bożego w formach przekazanych za pośrednictwem Siostry Faustyny. Gdy został kapłanem, celebrował w tej kaplicy uroczyste nabożeństwa ku czci Miłosierdzia Bożego w trzecie niedziele miesiąca.

Jako Biskup Krakowa w 1965 roku rozpoczął w diecezji proces zmierzający do wyniesienia Siostry Faustyny na ołtarze. Był to z jego strony akt wielkiej odwagi, gdyż od 1959 roku obowiązywała notyfikacja Stolicy Apostolskiej zabraniająca szerzenia kultu Miłosierdzia Bożego w formach przekazanych przez Siostrę Faustynę. Notyfikacja ta została wydana na skutek błędnych tłumaczeń jej dzienniczka i niewłaściwej czasami praktyki tego nabożeństwa. W czasach komunizmu trudno było o kontakt ze Stolicą Apostolską, a tym samym nie można było odeprzeć zarzutów, jakie pod adresem pism Siostry Faustyny i nabożeństwa wysuwała Stolica Święta. Ten okres, zapowiedziany zresztą przez Siostrę Faustynę, przyczynił się do teologicznego zgłębienia pism Apostołki Bożego Miłosierdzia i położenia właściwych fundamentów pod praktykę tego nabożeństwa. Kardynał Karol Wojtyła upewniony, że taka sytuacja nie stanowi przeszkody do rozpoczęcia procesu, niezwłocznie go przeprowadził, a akta sprawy przekazał do rzymskiej Kongregacji, która dalej badała heroiczność cnót, a potem cud, jakiego przy grobie Siostry Faustyny doznała pani Maureen Digan z USA.

W Święto Miłosierdzia, 18 kwietnia 1993 roku Ojciec Święty Jan Paweł II wyniósł Siostrę Faustynę do chwały ołtarzy. W czasie homilii na Placu Świętego Piotra w Rzymie nawiązał do jej słów: Czuję dobrze, że nie kończy się  posłannictwo  moje ze  śmiercią,  ale  się zacznie (Dz. 281)– i stwierdził: I tak się stało. Misja  Siostry Faustyny  trwa i przynosi zadziwiające owoce. W jakże przedziwny sposób jej nabożeństwo do Jezusa Miłosiernego toruje sobie drogę w świecie i zdobywa tyle ludzkich serc! Jest to niewątpliwie jakiś znak czasów – znak naszego XX wieku. Bilans tego kończącego się wieku, obok osiągnięć, które wielokrotnie przewyższyły poprzednie epoki, zawiera także głęboki niepokój o przyszłość. Gdzież więc, jeśli nie w Bożym Miłosierdziu, znajdzie świat ocalenie i światło nadziei? Ludzie wierzący doskonale to wyczuwają!

Po zbadaniu  przez Stolicę  Apostolską  kolejnego cudu – uzdrowienia z nieuleczalnej choroby serca ks. Ronalda Pytla z Baltimore – Ojciec Święty Jan Paweł II zaliczył Siostrę Faustynę do grona świętych Kościoła katolickiego. Uroczystość kanonizacji odbyła się w Święto Miłosierdzia Bożego, 30 kwietnia 2000 roku, na Placu Świętego Piotra w Rzymie przy udziale wielu biskupów, kapłanów, sióstr zakonnych i niezwykle licznie zebranych pielgrzymów z całego świata. Dzięki połączeniom telewizyjnym w tej samej uroczystości uczestniczyli duchowni i pielgrzymi zgromadzeni w Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Krakowie-Łagiewnikach. Kilkadziesiąt lat wcześniej tak tę uroczystość opisała sama Siostra Faustyna. Ujrzałam się naraz w Rzymie w kaplicy Ojca Świętego i równocześnie byłam w kaplicy naszej, a uroczystość Ojca Świętego i całego Kościoła była ściśle złączona z naszą kaplicą i w szczególny sposób z naszym Zgromadzeniem, i równocześnie wzięłam udział w uroczystości w Rzymie i u nas. Kaplica była uroczyście ubrana, a w dniu tym wolno było wejść do niej wszystkim ludziom, ktokolwiek chciał. Tłumy były tak wielkie, że ani okiem przejrzeć nie mogłam. Wszyscy z wielką  radością brali  udział w tej uroczystości, a wielu z  nich  otrzymało to,  co  pragnęło. Ta  sama uroczystość  była  w   Rzymie w pięknej świątyni i Ojciec Święty z całym duchowieństwem obchodził tę uroczystość; i nagle ujrzałam św. Piotra, który stanął pomiędzy ołtarzem i Ojcem Świętym. Co mówił św. Piotr – nie mogłam słyszeć, lecz poznałam, że Ojciec Święty rozumiał mowę jego … (Dz. 1044).

W czasie tej uroczystości, która odbywała się w Roku Jubileuszowym, Ojciec Święty Jan Paweł II ustanowił Święto Miłosierdzia dla całego Kościoła oraz przekazał światu na trzecie tysiąclecie wiary prorockie orędzie Miłosierdzia. Przekazuję je wszystkim ludziom – powiedział – aby uczyli się coraz pełniej poznawać prawdziwe oblicze Boga i prawdziwe oblicze człowieka. Dwa lata później już po raz drugi jako Papież pielgrzymował do łagiewnickiego Sanktuarium, by w konsekrowanej przez niego nowej bazylice cały świat zawierzyć Miłosierdziu Bożemu. Wtedy też powiedział, że pragnie, aby orędzie o miłosiernej miłości Boga, które tutaj zostało ogłoszone za pośrednictwem  Siostry Faustyny, dotarło  do wszystkich mieszkańców ziemi i napełniało ich serca nadzieją. Niech to przesłanie rozchodzi się z tego miejsca na całą naszą umiłowaną Ojczyznę i na cały świat. Niech się spełnia zobowiązująca obietnica Pana Jezusa, że stąd ma wyjść „iskra, która przygotuje świat na ostateczne Jego przyjście” (por. Dz. 1732).Trzeba tę iskrę Bożej łaski rozniecać. Trzeba przekazywać światu ogień miłosierdzia. W miłosierdziu Boga świat znajdzie pokój, a człowiek szczęście!

Dzisiaj chyba nie ma kraju, w którym nie byłoby obrazu Jezusa Miłosiernego, Święto Miłosierdzia zostało na stałe wpisane do kalendarza liturgicznego całego Kościoła, Koronka do Miłosierdzia Bożego odmawiana jest nawet w narzeczach afrykańskich i coraz większą popularność zdobywa sobie modlitwa w chwili konania Jezusa na krzyżu, zwana Godziną Miłosierdzia. Zrodzony z doświadczenia mistycznego i charyzmatu Siostry Faustyny Apostolski Ruch Bożego Miłosierdzia, czyli „zgromadzenie”, którego założenia domagał się od niej Jezus, obejmuje różne zgromadzenia, stowarzyszenia, bractwa, apostolaty oraz ludzi indywidualnie podejmujących jej misję. Niesie on światu orędzie Miłosierdzia poprzez świadectwo życia, czyn, słowo i modlitwę. Zgromadzenie Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia w pełni przyjęło jej prorocką misję, a 25 sierpnia 1995 roku uznało ją za swą duchową współzałożycielkę. Teologowie zainspirowani przez Siostrę Faustynę zgłębiają tajemnicę miłosierdzia Bożego, apostołowie Bożego Miłosierdzia w jej szkole uczą się postawy zaufania wobec Boga i miłosierdzia względem bliźnich, umiłowania Eucharystii i Kościoła oraz prawdziwego nabożeństwa do Matki Bożej Miłosierdzia. W Polsce i na świecie powstaje wiele kościołów pod wezwaniem Miłosierdzia Bożego, Jezusa Miłosiernego czy św. Siostry Faustyny. Jak grzyby po deszczu wyrosły nowe sanktuaria Bożego Miłosierdzia, w których w sposób szczególny głoszona jest prawda o miłości miłosiernej Boga do każdego człowieka. Rzeczywiście, misja Siostry Faustyny nie skończyła się wraz z jej śmiercią, ale trwa i przynosi zadziwiające owoce.

 

Z książki s. M. Elżbiety Siepak ZMBM pt. „Dar Boga dla naszych czasów”

Menu

Wyszukiwanie

Święta

Piątek, III Tydzień Wielkanocny
Rok B, II
Dzień Powszedni

Dzisiaj jest

piątek,
19 kwietnia 2024

(110. dzień roku)

Zegar

Licznik

Liczba wyświetleń:
1429503

Statystyki

www.stat.4u.pl